Napaści na związki zawodowe nie są niczym nowym. Pierwsze związki (robotników jednego zawodu) powstające w Wielkiej Brytanii, od razu stały się obiektem nienawiści pracodawców i rządzących. Brytyjska Izba Lordów alarmowała, iż wykluczenie z debaty publicznej robotników to „nieodzowny środek uprzedzający wygórowane żądania; o ile by im nie stawić tamy, zniszczyłyby przemysł, handel i rolnictwo narodu”. Jakież to współczesne, prawda?
Jakiś czas później zauważono, że reprezentacja robotnicza jest potrzebna, gdyż popularność zaczęły zdobywać hasła rewolucyjne. Stara ustawa trafiła zatem do kosza i w ciągu zaledwie roku odradzające się związki wywalczyły tak wiele, że przerażeni pracodawcy zaczęli żądać od ubiegających się o pracę pisemnych zobowiązań, że nie należą do żadnego stowarzyszenia robotniczego. I tak to się kręci do dziś. Obawy wykończenia gospodarki przez ruch związkowy się nie ziściły, absurdalnie to decyzje rządów i rad nadzorczych są najczęściej powodem upadku wielu przedsiębiorstw, a i kryzysy to w stu procentach powodowane są przez finansistów i biznesmenów niż przez zwykłych robotników.
W czasach wolnego rynku praca stała się po prostu towarem (o czym nasz pracodawca przypomina nam na każdym kroku). Pracodawca potrzebuje kupić nasz wysiłek, my musimy mu go sprzedać, aby przeżyć. A niczego bardziej się nie boimy jak utraty pracy. Pracodawcy bezczelnie wykorzystują ten lęk, starając się odsunąć robotników od związków, twierdząc, że ich działalność zwiększa bezrobocie i jest początkiem końca firmy. Oczywiście nadmierne i nieusprawiedliwione żądania mogą niekorzystnie wpływać na gospodarkę i zatrudnienie. Jednak znacznie bardziej niekorzystny wpływ na nasze życie wywiera nieudolna działalność menadżerów i specjalistów od taniej propagandy.
Propagandy bezrobocia, która jest jedną z najbardziej lubianych przez naszych pracodawców. Ale jeśli boimy się bezrobocia -warto zauważyć, że rzecz nie polega na tym, by mieć jakąkolwiek pracę za jakiekolwiek pieniądze, co właśnie sugerują pracodawcy. Cóż mi po pracy, z której nie mogę się utrzymać? Szkoda czasu na zajęcie niedające szans na godne życie. Odkąd praca jest towarem, trzeba walczyć, by ten towar sprzedać jak najdrożej, a nie poddawać się polityce pracodawców, że lepiej pracować za darmo niż nie pracować w ogóle. W takim wypadku niech właściciel firmy też oddaje swoje wyroby za darmo! To takie same argumenty. Nie dajmy się zwodzić. Celem pracodawcy jest przede wszystkim zysk. Chęć pomnażania majątku wymusza natomiast ograniczenie kosztów produkcji. Dlatego też właścicielowi żal jest każdej złotówki wydanej na pracownika. Żaden pracodawca nie działa w naszym interesie, tylko przede wszystkim w swoim własnym. O nasze interesy musimy zadbać sami i temu służą związki pracowników.
Portale internetowe i gazety są pełne nieprzyjaznych tekstów o związkach zawodowych, a tym samym o robotnikach. Często czytamy, że związkowcy to pieniacze na utrzymaniu pracodawców, na plecach zwykłych robotników wchodzą do polityki i w rzeczywistości nie reprezentują ludzi pracy. Że związki w Polsce są agresywne i destabilizują życie społeczne. To raczej mało wiarygodne spostrzeżenia. Jeśli spojrzeć na statystyki mówiące o procencie zatrudnionych należących do związków zawodowych to w Polsce zaledwie 16 procent ogółu pracujących należy do organizacji związkowych. Dla porównania w Skandynawii to niemal 80 procent. Na Zachodzie związki dużo częściej uciekają się do strajków i akcji protestacyjnych. I jakoś nikt ich nie straszy bezrobociem i niekonkurencyjnością, a wręcz przeciwnie, często są popierane przez swoje rządy, gdyż te nie mają wystąpień społecznych przeciw swojej polityce. Widać z tego jasno, że w Polsce związki są dość słabe, a w dodatku rozdrobnione na ponad sześć tysięcy organizacji. Wśród nas jest zbyt mało zaufania do związków, a media i pracodawcy podsycają tę nieufność, w efekcie czego władza robi z nami, co chce. To wielki błąd, kiedy porzuca się chęć walki o swoje interesy i pozostawia inicjatywę rządzącym i pracodawcom. Trudno uwierzyć w ich szczerość i dostrzec w ich działaniu pracę na rzecz naszego dobra. A jednak ludzie dają się okłamywać propagandzie sukcesu, i patrząc jeden na drugiego są gotowi pracować za najbardziej głodowe pensje.
Podsumowując, uważam że daliśmy się wciągnąć w myślenie, o którym przestrzegał jeden znany polski reżyser. Powiedział kiedyś „Muchy jedzą odchody. Miliony much nie mogą się mylić”. Niestety na tym żerują pracodawcy sami korzystając z naszej uczciwości i naiwności. Nie bójmy się otwarcie występować w obronie wspólnych interesów. Nasze życie zależy tylko od nas. Zanim jeszcze raz damy się zwieść słodkim słówkom, zastanówmy się czy nie lepiej w końcu wziąć sprawy w swoje ręce i zorganizować się w związku zawodowym. A jak wiadomo: DUŻY MOŻE WIĘCEJ.